Faktycznie bezcukrowe napoje typu cola mają jedną podstawową zaletę: można je popijać sobie nawet w czasie zaawansowanej redukcji bez obawy, że zmniejszą efektywność zabiegów odchudzających czy że popsują estetykę sylwetki. Jednak wartościowanie jakości spożywanych płynów ze względu na ich kaloryczności wydaje się być trochę powierzchowne. Kwestia ogólnie pojętej zdrowotności powinna sięgać zdecydowanie głębiej.
I gdy tak sięgniemy głębiej, tzn. przestudiujemy uważnie etykietę i zapoznamy się ze składem tego napoju okaże się, że jest tam wiele składników o co najmniej podejrzanie brzmiących nazwach: karmel amoniakalno-siarczynowy (barwnik) czy też kwas ortofosforowy (regulator kwasowości), aromaty, a także kontrowersyjny dla wielu aspartam (substancja słodząca) – nie robią dobrego wrażenia. W praktyce oczywiście, żaden z wymienionych składników nie jest zabójczy czy chorobotwórczy, jednak są pewne powody, dla których warto zachować umiar w ich spożyciu.
Aspartam jest jedną z lepiej przebadanych syntetycznych substancji słodzących i uznawany jest za bezpieczny (wbrew internetowym plotkom na temat jego toksyczności). Nie zapominajmy jednak, że bezpieczeństwo jego stosowania uzależnione jest od dawki. Ustalone dopuszczalne bezpieczne dzienne spożycie (ADI) dla tej substancji wynosi nie więcej niż 40mg na kilogram masy, czyli dla mężczyzny o wadze 80kg ADI wynosi 3,2g na dobę.
W dwulitrowej butelce coli może być nawet 1,4g aspartamu! Jak ktoś pija szklankę coli dziennie nie ma oczywiście problemu, jednak w przypadku, gdy napój ten stanowi główne źródło płynów sytuacja się komplikuje. Nie należy zapominać, że aspartam znajduje się często również w innych produktach spożywczych, w tym szczególnie obficie w niektórych odżywkach i suplementach (preparaty białkowe, aminokwasowe, przedtreningowe, stacki keratynowe etc). Pijając 2 – 3 litry coli dziennie i stosując odżywki i suplementy zawierające ten związek łatwo przekroczyć dawkę uznaną za bezpieczną.
Kolejnym kontrowersyjnym składnikiem jest kwas ortofosforowy, przeciwutleniacz będący źródłem fosforu. Przypominam, że nasza współczesna dieta dostarcza zbyt dużo tego pierwiastka, co niekorzystnie odbija się na gospodarce wapniowej i równowadze kwasowo-zasadowej. Szklanka coli to zaledwie około 40 – 50 mg fosforu, wiec nie jest to ilość specjalnie wysoka w porównaniu do tego jak dużo tego pierwiastka zawiera choćby mięso czy jaja. Jak ktoś pija jednak 2 litry coli dziennie, to okazuje się że dostarcza dodatkowo 400 mg fosforu, a to już jest ilość znacząca, zwłaszcza dla osób odchudzających się na dietach wysokobiałkowych. Z resztą nie tyle nawet całkowita zawartość fosforu w coli jest tutaj problemem, chodzi o coś innego.
Najbardziej polecanym sposobem na zaspokajanie zapotrzebowania na płyny jest picie wód mineralnych. Wody te zazwyczaj nie zawierają zakwaszającego fosforu, są natomiast zasobne w alkalizujące pierwiastki takie jak wapń czy magnez. Zastępowanie wód mineralnych colą powoduje, że bilans jest podwójnie niekorzystny, nie tylko bowiem zwiększamy w ten sposób udział fosforu w diecie, ale zmniejszamy także podaż pierwiastków, które neutralizują niekorzystne jego działanie ( napoje takie jak cola bowiem wymienionych powyżej pierwiastków praktycznie w ogóle nie zawierają).
Reasumując, nie ma raczej niczego złego w okazjonalnym picu coli czy też nawet regularnym spożywaniu jej w dawkach symbolicznych. Osoby, które jednak uznają, że cola nadaje się jako główne źródło płynów w diecie powinny zrewidować swoje podejście. Wypijanie dużych ilości tego typu napojów – nawet gdy pozbawione są one cukru – jest nierozsądne i może być niezdrowe.