Skąd tyle sprzecznych danych?
Ominięcie posiłku wydaje się prostym sposobem na zmniejszenie spożycia energii i tym samym zainicjowanie redukcji tkanki tłuszczowej lub przynajmniej – zahamowanie jej przyrostu. Zazwyczaj pierwsza połowa dnia to okres, w którym nasza aktywność jest największa, co związane jest z nasilonym wydatkiem energetycznym, tak więc sugeruje się położyć odpowiedni nacisk na właściwie zbilansowanie śniadania, drugiego śniadania i obiadu. Pomijanie śniadania uznawane bywa za zabieg niekorzystny nie tylko dla kondycji psychofizycznej i samopoczucia, ale także dla zdrowia i sylwetki.
W drugiej połowie dnia, a zwłaszcza wieczorem nasza aktywność zazwyczaj się zmniejsza, niekiedy wręcz zredukowana zostaje niemal do zera, gdyż ostatnie godziny przed snem spędzamy przed ekranem telewizora lub komputera (chyba, że wykonujemy późne treningi)… Logiczne więc wydaje się zmniejszenie w tym czasie podaży energii lub też – do czego namawiają niektórzy – całkowita rezygnacja ze spożywania pokarmu. W końcu przecież skoro wydatki energetyczne ulegają w okresie wieczornym zmniejszeniu, to dostarczone z pożywieniem kilokalorie łatwo odłożą się w postaci tkanki tłuszczowej…
Podobnie argumentuje się zasadność przesuwania kolacji z godzin wieczornych – na godziny popołudniowe. Również i w tym wypadku uzasadnieniem takich praktyk ma być fakt, iż przed snem raczej nie wykonujemy czynności wymagających od nas większego wysiłku, a organizm – podobno – nastawia się tym okresie nie tyle na spalanie, co na magazynowanie energii. Co ciekawe dokładnie w ten sam sposób przekonują entuzjaści późnych i białkowych kolacji, którzy dodatkowo zwracają uwagę na konieczność odpowiedniego odżywienia tkanki mięśniowej (stąd solidna porcja białka przyjmowana przed snem).
Wszystkie te teorie związane są tak naprawdę z jedną i tą samą obawą – że jedząc konwencjonalny, pełnowartościowy posiłek zawierający węglowodany, tłuszcz i białko dojdzie do zasilenia rezerw tłuszczowych lub też – do zahamowania postępów w prowadzonej aktualnie redukcji. Chociaż taki sposób myślenia wydaje się na pierwszy rzut oka sensowny, to w istocie rzeczy może być obarczony poważnym błędem…
Czy to ma sens?
W istocie rzeczy przekonanie, zgodnie z którym spożywanie kolacji samo w sobie doprowadza do niekorzystnych zmian w metabolizmie i skutkuje nasilonym odkładaniem rezerw tłuszczowych nie ma logicznego uzasadnienia. Zdecydowanie ważniejszy jest całodzienny bilans kaloryczny, spożycie poszczególnych makroskładników oraz jakościowy dobór pokarmów. Zagadnienie to można rozpatrywać w następujący sposób: jeśli w pozostałych posiłkach zjedzonych w ciągu dnia dostarczyliśmy już odpowiedniej dawki składników odżywczych, a kolacja miałaby dostarczyć dodatkowej porcji energii – to można z niej zrezygnować. W innych wypadkach po prostu należy ją spożyć.
Podobnie też, brakuje dowodów wskazujących, że eliminacja węglowodanów z ostatniego posiłku przynosi jakieś metaboliczne czy „sylwetkowe” korzyści. Co więcej niedawno opublikowane wyniki sześciomiesięcznego eksperymentu wskazują, że przesuniecie węglowodanów z wcześniejszych posiłków na godziny wieczorne może wręcz przyspieszać redukcję tłuszczu zapasowego i sprzyjać poprawie składu ciała [Moza i wsp.]. Związane jest to ze zmianami w wydzielaniu leptyny – ważnego hormonu uczestniczącego w regulacji gospodarki energetycznej.
Tak więc okazuje się, że nie tylko że z kolacji rezygnować nie trzeba, ale także nie ma powodów by usuwać z niej węglowodany.