Wypad nad Bałtyk to jedna z ulubionych, wakacyjnych rekreacji Polaków. Chociaż są na tym świecie miejsca piękniejsze, cieplejsze i – niekoniecznie droższe, to większość mieszkańców tego kraju, w geście patriotyzmu i w duchu wspierania rodzimej gałęzi turystycznej wybiera się właśnie nad polskie morze. Czy to dobrze? Czy to źle? Nie będziemy się nad tym rozwodzić. Zwrócimy natomiast uwagę na realia nadbałtyckiej gastronomii, gdyż okazują się być one niezwykle ciekawe.
Typowy, nadmorski obiad
Pytanie za sto punktów – jaka jest najpopularniejsza potrawa oferowana przez nadmorskie punkty gastronomiczne? Oczywiście pizza, zaraz za nią… kebab, potem długo, długo nic, a potem dopiero – a jakże – rybka, oczywiście z frytkami i skromnym „bukietem surówek” niepierwszej świeżości. Chociaż zapach smażonej na mocno sfatygowanym oleju ryby ciągnie się ulicami nadmorskich kurortów zachęcając do konsumpcji, Polacy chętniej sięgają po wspomniane przed chwilą, sprawdzone dania wywodzące się ze śródziemnomorskiej bądź orientalnej kuchni, mające chyba stanowić substytut niespełnionej, zagranicznej wyprawy. Oczywiście jednak, będąc nad Bałtykiem, świeżo złowionej ryby spróbować trzeba, stąd też i okoliczne smażalnie nie świecą zazwyczaj pustkami. Problem polega na tym, że termin „świeżo złowiona” nie za bardzo pasuje do oferowanego tam asortymentu…
Świeża, prosto z Bałtyku
Gdybym na podstawie menu nadmorskich smażalni miał wnioskować, jakie ryby pływają w Bałtyku byłyby to z pewnością: panga, tilapia, morszczuk i makrela oraz pstrąg. To właśnie te pozycje najczęściej proponowane są przez okoliczną gastronomię. Problem polega na tym, że ryby te Bałtyku w życiu nie widziały, a trafiły do nas z Chin, Nambii, Argentyny i Norwegii (pomijam tutaj słodkowodnego pstrąga, który jest okazem rodzimym). Przemierzyć setki kilometrów po polskich drogach, w korkach, by uraczyć się marketową rybą w nadmorskim kurorcie, to raczej mało atrakcyjna perspektywa. Okazuje się jednak, że jak się dobrze poszuka, to można znaleźć flądrę, śledzia i dorsza, czyli ryby poławiane w naszym, polskim morzu. Problem polega na tym, że i w tych przypadkach termin „świeżo złowione” byłby nadużyciem. Najczęściej są to niestety ryby uprzednio zamrożone… Czy to źle? Cóż, ryba mrożona nie musi być ani gorsza jakościowo ani smakowo niż ryba świeża, tyle że przedstawianie jej jako „świeżo złowionej” jest wprowadzaniem w błąd.
Danie w stylu „fit” – z własnego doświadczenia
Oczywiście nie każdy kto jedzie nad morze chce zajadać się pizzą, kebabem czy panierowanym dorszem z frytkami. Niektóre osoby preferują bardziej dietetyczne dania i jak się okazuje, nadmorskie lokale gastronomiczne wychodzą im naprzeciw. Sam będąc kilka dni temu w Łebie do takiej restauracji trafiłem. Akurat daniem, która zwróciło moją uwagę był łosoś (jakże bałtycka ryba…), pieczony w folii podawany z lekkim sosem i porcją warzyw. Zamawiając wspomnianą potrawę spodziewałem się różnego rozwoju wydarzeń, ale nie tego, że po niemal godzinie oczekiwania otrzymam porcję trudnej do rozpoznania, smażonej ryby upakowanej w grubej panierce. Chociaż byłem na tyle głodny, że brałem pod uwagę możliwość skonsumowania zaserwowanego dania, postanowiłem jednak poprosić kelnerkę o wytłumaczenie mi kto wymyślił dla niego, wspomnianą, zdrowotnie brzmiącą nazwę.
Okazało się, że wdarła się pomyłka i że kucharza za moment przygotuje dla mnie "moją rybę" a w ramach przeprosin otrzymam jeszcze szklankę coli (z cukrem, bym się pokrzepił)… W imieniu szefa podobno, z serdecznymi przeprosinami… Jeśli ktokolwiek w tym momencie łudzi się, że po złożonej reklamacji otrzymałem zamówione przez siebie danie, ten niestety się zawiedzie. Owszem dostałem łososia w aluminiowej folii, z sosem i warzywami. Problem polegał na tym, że wbrew informacji widniejącej w karcie nie był on pieczony. Tzn. był – ale jedynie powierzchownie, w środku natomiast okazał się totalnie surowy, co w sumie po głębszym zastanowieniu nie powinno dziwić, bo przygotowanie tej potrawy zajęło kuchni niespełna dziesięć minut… Danie faktycznie więc okazało się „fit” bo końcu nic nie zjadłem, tylko w nerwach spaliłem kalorie.
Podsumowanie
Nie twierdzę, że nad polskim morzem nie da się zjeść niczego dobrego i wartościowego, bo byłoby to wrednym kłamstwem, zwłaszcza, że koniec końców udało mi się skosztować miejscowego, smacznego i świeżego przysmaku. Problem polega na tym, że nad Bałtykiem z dobrym jedzeniem jest jak z pogodą, nigdy nie wiadomo, czy uda się na nie trafić. Większość punktów gastronomicznych oferuje pizze, kebaby i ryby z drugiego krańca świata smażone na sfatygowanym oleju – jak ktoś lubi takie atrakcje, to oczywiście z ręką na sercu polecam. Osoby, które mają wyższe wymagania powinny zainteresować się… agroturystyką i poszukać kwatery z dostępem do kuchni. Po co? Ano po to by samodzielnie przygotować sobie świeżą rybę, którą można kupić na pobliskich przystaniach, bezpośrednio od „szypra”.
Treści prezentowane na naszej stronie mają charakter edukacyjny i informacyjny. Dokładamy wszelkich starań, aby były one merytorycznie poprawne. Pamiętaj jednak, że nie zastąpią one indywidualnej konsultacji ze specjalistą, która jest dostosowana do Twojej konkretnej sytuacji.