Rozwiązania żywieniowe polegające na wprowadzaniu regularnych, całodniowych „odstępstw od diety” cieszą się ostatnio rosnącą popularnością. Choć niektórym osobom może się to wydawać zaskakujące, to tego typu praktyki mogą nieść za sobą pewne korzyści, o ile oczywiście spełnione zostaną odpowiednie warunki (wysoka aktywność fizyczna, deficyt energetyczny w dniach poprzedzających, dobra kondycja metaboliczna, umiar w „folgowaniu” i odpowiedni dobór pokarmów). Bezmyślne fundowanie sobie takich wyskoków natomiast, będzie prowadzić do tragicznych konsekwencji.
Idea cheat day
Idea rozwiązań żywieniowych zwanych obiegowo „cheat day” polega głównie na tym, że w wybrany dzień wprowadzamy do menu niedietetyczne pokarmy i pozwalamy sobie na to, by zjeść więcej niż zwykle. Tego typu praktyki mają podobno nieść za sobą pewne korzyści – tak przynajmniej zapewniają ich gorący zwolennicy.
Zaletą „cheat day” ma być nie tylko zmniejszenie psychicznych napięć związanych ze stosowaniem „diety” ukierunkowanej na poprawę estetyki sylwetki, ale także korzystna zmiana w wydzielaniu hormonów takich jak leptyna, kortyzol czy hormony tarczycy. W rzeczywistości sytuacja może wyglądać różnie, a fizjologiczne skutki „kulinarnego rozpasania” niekiedy okazują się zabójcze dla kondycji metabolicznej.
Przykładowo, o ile wprowadzenie umiarkowanego „cheat day” w przypadku dobrze wytrenowanych zawodników, będących w stałym reżimie treningowym, stosujących przez pewien czas niskokaloryczną lub też bardzo niskokaloryczną dietę - jak pokazują codzienne obserwacje – może zwiększać efektywność podejmowanych zabiegów ukierunkowanych na obniżenie poziomu tkanki tłuszczowej, o tyle brak umiaru w czitowaniu i podejmowanie takich praktyk przez słabo wytrenowane osoby ze sporą nadwyżką tkanki tłuszczowej już takie korzystne nie jest. Tymczasem w swojej praktyce dietetyka często spotykam się z sytuacjami, w których strategia „cheat day” realizowana jest przez osoby z wyraźną nadwagą, które nie tyle ciężko trenują, ile po prostu „chodzą na siłownię”.
Ciekawe badanie
Interesujących obserwacji w materii krótkookresowego „przekarmienia” dokonali naukowcy z Temple University [Boden i wsp.]. Do udziału w badaniu zwerbowali skromną grupę 6 mężczyzn, którym zaserwowano dietę opartą na daniach typu fast food, gdzie dzienna dawka energii wynosiła 6000 kcal (50% węglowodanów, 35% tłuszczu i 15% białka) – była to ilość kalorii przekraczająca ponad dwukrotnie ich zwyczajową podaż (na szczególną uwagę też zasługuje fakt, iż ochotnicy jedli pizzę, hamburgery, pili słodzone napoje, etc). Mężczyznom biorącym udział w badaniu zapewniono wygodne warunki w… szpitalu – przez cały czas trwania eksperymentu, czyli przez tydzień mieli wypoczywać w pozycji leżącej.
Co się okazało?
Badacze zaobserwowali, że zaledwie po dwóch dniach u wspomnianych mężczyzn wystąpiła insulinooporność (hiperglikemia i hiperinsulinemia). W zasadzie już w pierwszym dniu wystąpiły wyraźne zaburzenia gospodarki insulinowo-glukozowej! Dodatkowo zanotowano także drastyczny wzrost stresu oksydacyjnego. Jak odkryli autorzy studium, insulinooporność rozwinęła się ze względu na dezaktywację insulinozależnych transporterów glukozy zwanych GLUT4, które obecne są w tkance mięśniowej i tłuszczowej. Warto też dodać, że po zaledwie siedmiu dniach eksperymentu uczestnicy przytyli średnio o 3,5 kg.
Podsumowanie
Przytoczone dane wskazują, że wystarczy naprawdę stosunkowo niewiele czasu, by bardzo wysokokaloryczna, źle zbilansowana pod względem doboru jakościowego pokarmów dieta wywołała poważne, negatywne następstwa metaboliczne. Chciałbym, żeby było jasne, cytując wspomniane badanie, niekoniecznie chcę pokazać, jak niebezpieczne są rozwiązania typu cheat day, a raczej zobrazować – co może się dziać, kiedy tego typu praktyki realizowane są w sposób nieprzemyślany, bądź też, kiedy podejmowane są przez osoby, które nie są bardzo aktywne fizycznie i nie trwają w reżimie niskokalorycznej diety.
Treści prezentowane na naszej stronie mają charakter edukacyjny i informacyjny. Dokładamy wszelkich starań, aby były one merytorycznie poprawne. Pamiętaj jednak, że nie zastąpią one indywidualnej konsultacji ze specjalistą, która jest dostosowana do Twojej konkretnej sytuacji.