Z pewnością każdy, kto właśnie przed oczami ma ten artykuł, na sali treningowej daje z siebie 100% i z podobnym zaangażowaniem przykłada się do trzymania założeń żywieniowych – w końcu ma cel i chce go jak najlepiej zrealizować. Prawdopodobnie jednak znacie, widzieliście, a może słyszeliście o takich przypadkach, kiedy to wizyta w klubie fitness z jakąkolwiek aktywnością ruchową nie miała wspólnego nic. Oczywiście zarówno na salę, na której odbywają się zajęcia grupowe, jak i na strefę z wolnym obciążeniem ma prawo wejść każdy, kto opłacił karnet i to nie podlega żadnej dyskusji. Obecność jednostek, dla których termin „trening” ma całkiem inne znaczenie, ma swój urok i stanowi przeciwwagę dla nudnych i poprawnych klubowiczów.
Jestem przekonana, że doskonale znanymi klubowiczami są ci przychodzący tylko podyskutować, nawiązać nowe znajomości, czy też – z dumnie wypiętą piersią – zaprezentować wszystkim najnowsze sportowe wdzianka. Podobnie rzecz ma się z grupą tych, którzy – choć wsiądą na rowerek czy też uruchomią bieżnię – za wszelką cenę dbają, by przypadkiem kropla potu nie zrosiła ich twarzy lub też nie wykonają żadnego ćwiczenia z wolnym obciążeniem, gdyż nie chcą nadmiernie rozbudować muskulatury.
Nie raz i nie dwa na swojej drodze spotkaliście zapewne także persony nielubiące dzielić się, sprzętem, strzelające selfie, namiętnie piszące sms-y, czy też na takie, którym doskonale wręcz wychodziło obfite zraszanie potem i oznaczanie każdej strefy, w której ćwiczyli.
Ostatnimi czasy można zaobserwować jeszcze dwa typy ludzi, które przychodząc do klubu fitness, niekoniecznie zainteresowane są ćwiczeniem.
Fani urządzeń mierzących skład ciała
Nie będziemy się teraz skupiać na wyjaśnianiu i roztrząsaniu zagadnienia na ile wiarygodne i miarodajne są pomiary robione analizatorami składu ciała, jednak umówmy się, że robione cyklicznie mogą stanowić doskonałą podstawę do kontrolowania zmian zachodzących (bądź też nie) w sylwetce. Istnieją jednak persony, które podchodzą śmiertelnie poważnie do wydruku z tych maszynek, kontrolują postęp do 2-3-krotnie podczas jednej sesji treningowej.
Są też — to zachowanie można zaobserwować szczególnie u początkujących — tacy, których trening polega tylko na “zmierzeniu się”, radości z niskiego poziomu tkanki tłuszczowej lub wagi (co absolutnie nie ma przełożenia na jakość ciała). Niewielka ilość tłuszczu wcale nie oznacza dużych ilości masy mięśniowej, a niska waga nie jest wyznacznikiem posiadania dobrej, jędrnej, sportowej sylwetki. Pamiętajmy, że osoby “szczupłe” często mają bardzo wysoki poziom otłuszczenia sylwetki; tłuszcz jest po prostu o wiele lżejszy od mięśnia...
Wielbicielki maszyn wibrujących
Ludzie są z natury stworzeniami leniwymi, które gdy tylko usłyszą, że mogą coś zyskać, nie robiąc praktycznie nic, nie wykazując żadnej aktywności, to może niekoniecznie podejdą do tych propozycji, wykazując hurra optymizm, jednak większość spróbuje — a nuż spełnią się obietnice producenta o cudownych właściwościach danego produktu — z tego też wynika ogromna popularność i “obłożenie” urządzeń/platform wibracyjnych.
Panie, bo szczególnie one wykazują upodobanie do takiego rodzaju aktywności treningowej, potrafią spędzić na takim “ujędrniająco-wysmuklającym” wynalazku kilkadziesiąt minut kilka razy w tygodniu. I — co zapewne będzie dla was ogromnym zaskoczeniem — ich sylwetki nie ulegają radykalnym przemianom... Podobne rezultaty osiągnęłyby siadając na wirującej pralce ;) Oczywiście w czasie poświęcanym na “trzęsienie” mogłyby zrobić porządny trening, wprowadzić korektę jadłospisu i — patrząc długoterminowo — cieszyć się z efektów tych działań. Jednak przegrywają walkę o sobie z własnym wygodnictwem i lenistwem…
Treści prezentowane na naszej stronie mają charakter edukacyjny i informacyjny. Dokładamy wszelkich starań, aby były one merytorycznie poprawne. Pamiętaj jednak, że nie zastąpią one indywidualnej konsultacji ze specjalistą, która jest dostosowana do Twojej konkretnej sytuacji.