W pracy dietetyka, jak chyba w każdej profesji trafiają się sytuacje, w przypadku których trudno zachować powagę. Co istotne, niekiedy mają taki charakter, że po prostu nie wypada się śmiać i trzeba naprawdę starać się panować nad mimiką by nie zdradzić rozbawienia. Niekiedy też pewne zdarzenia w pierwszej chwili bawią, ale po głębszej refleksji nie okazują śmieszne, dowodzą bowiem, że w obiegowym ujęciu panuje wiele kuriozalnych przekonań, które sprawiają, iż spora część naszego społeczeństwa na co dzień w dobrej wierze podejmuje złe wybory żywieniowe szkodząc sobie i bliskim. Niemniej w pierwszej chwili – pośmiać się warto, choćby w duchu bo jak mawiał Terry Pratchett - „trzeba się śmiać, inaczej człowiek by zwariował”.
Chcę schudnąć tylko z…
Teoretycznie to stwierdzenie nie powinno już nikogo bawić, gdyż przypomina dowcip opowiadany niezliczoną ilość razy. Niekiedy jednak okazuje się, że powyższy casus może mieć kolejne, oryginalne odsłony. Jednym z najbardziej nadużywanych życzeń nie do spełnienia jest prośba, by dietetyk ułożył taką dietę, która pozwoli pozbyć się tkanki tłuszczowej tylko z jednego miejsca na ciele. W praktyce jednak niektóre oczekiwania są bardziej pocieszne niż inne, oto bowiem niedawno spotkałem się z zapytaniem, które brzmiało:
- „czy mógłby mi pan ułożyć dietę, najlepiej na trzy dni, ale taką która pozwoliłabym spalić tłuszcz tylko z brzucha, ale tak by mi nie zaburzyło to budowy masy? Aktualnie przez 4 dni w tygodniu buduję masę, głównie na klatce i w ramionach, ale to robię z trenerem i w te dni stosuję dietę od niego. Zostają mi 3 dni na spalanie brzucha. Proszę o jakąś dobrą dietę, która pozwoli mi się go pozbyć.”
Po szerzej konsultacji okazało się, że ów mężczyzna próbował wynegocjować dietę na „spalanie brzucha” i „budowę masy” od swojego trenera, który prowadził go i treningowo i żywieniowo. Ten jednak oznajmił mu, że nie jest możliwe realizowanie dwóch tak rozbieżnych celów w tym samym czasie i zasugerował wybrać jeden. Klient zdecydował się więc na rozbudowę muskulatury, a po cichu po dietę spalającą tłuszcz poszedł do dietetyka (w końcu dietetycy „zajmują się odchudzaniem”)... Mężczyzna był bardzo niepocieszony, iż podzielałem zdanie trenera, pocieszyłem go jednak wskazując, iż odstający brzuch po części związany jest ze słabym gorsetem mięśniowym, który można poprawić poprzez regularne treningi obejmujące całe ciało. Takie przedstawienie sytuacji okazało się satysfakcjonujące.
Żeby nie było widać, że się odchudzam…
Warto wiedzieć, iż istnieją osoby, które bądź to odchudzają się potajemnie bądź też nie lubią swojego wyglądu podczas pracy nad sylwetką (którą podejmują sezonowo). Jest to o tyle ciekawe, że I tak oto niedawno spotkałem się z prośbą, która brzmiała:
„chciałabym taką dietę, po której nie będzie aż tak widać, że się odchudzam, nie chcę by w pracy od razu gadali, bo śmiać się będą i dokuczać. Wie pan – chciałabym schudnąć, ale tak by to nie było takie widoczne, że przyjdę do biura i zaraz usłyszę „efekt jo-jo już na ciebie czeka”
Niekiedy też, prośba dotycząca ukrycia objawów redukcji spowodowana jest czymś zupełnie innym:
„prosiłbym o taką dietę bym nie schudł zbytnio na twarzy, bo zaraz staro wyglądam i staro się czuję. Kiedyś się odchudzałem przy pomocy koktajlu firmy (i tutaj nazwa producenta), to strasznie mocno mi twarz wessało i wyglądałem jakbym z obozu pracy uciekł"
Ja naprawdę nic nie jem
To akurat nie jest przypadek z mojej praktyki, a zasłyszany od znajomych trenerów, uczestników jednego ze szkoleń z dietetyki jakie prowadziłem jakiś czas temu. Kiedy wymienialiśmy się w toku trwania zajęć doświadczeniami moi rozmówcy wspomnieli, iż współpracowali z kobietą, która pomimo tego, iż ciężko trenowała i stosowała się do ustalonej diety (tak przynajmniej mówiła), nie miała żadnych zauważalnych efektów. Jakieś tam rysy w sylwetce się pojawiały, ale tkanki tłuszczowej nie ubywało tyle ile powinno. Pewnego razu podczas zaordynowanych, cięższych niż zwykle interwałów żołądek owej pani nie wytrzymał nerwowo i doszło do niezręcznej sytuacji w przebiegu której spożyty niedawno posiłek znalazł się na podłodze. Niezręczność była podwójna, bo bez podejmowania wnikliwych analiz łatwo było dostrzec, że w treści pokarmowej jest makaron, którego w rozpisce diety w ogóle nie było…
Oczywiście podobnych sytuacji (choć może nie tak ekstremalnych) można by wymieniać więcej. Tak naprawdę wielu klientów trafia do dietetyka przekonując (a niekiedy wierząc), iż jedzą naprawdę niewiele, a mimo to – nie chudną. Po skrupulatnym wywiadzie okazuje się, że tylko z pozoru jedzenia jest mało. W grę niekiedy wchodzi dostarczenie 1000 kcal z napojów i nadrobienie tygodniowej „głodówki” weekendowym łakomstwem.
Jeden z takich przypadków opisałem w artykule:
http://potreningu.pl/articles/2678/jem-malo-a-mimo-to-nie-chudne
Dziękuję za dietę, ale nie będę mógł jej stosować…
Dużo uroku kryją w sobie sytuacje, w przebiegu których klient, po otrzymaniu diety, której pierwotny zarys został z nim uzgodniony stwierdza, że on nie będzie mieć czasu się jej trzymać. Skądinąd niekiedy takie stwierdzenia padają już na wstępie: osoba, która płaci za wizytę mówi otwarcie, że nie będzie mieć możliwości zmienić swoich nawyków żywieniowych. I nie chodzi tutaj o realizowanie diety opartej na sześciu posiłkach przy przygotowaniu, których trzeba spędzić pół dnia w kuchni. Sytuacja wygląda tak: „jem to co jem i inaczej jeść nie mogę”. Brakuje tylko prośby o magiczne zaklęcie, którym będzie można zaczarować jedzenie.
Wbrew pozorom powyższy kazus nie jest sytuacja bez wyjścia, ale niekiedy potrzeba dużo starań podjąć by uzgodnić pewien kompromis. Z własnego doświadczenia powiem, że zdarzało się, że w diecie uwzględniałem nieraz dania z barów szybkiej obsługi, piwo, jabłecznik... Żywieniowi puryści mogliby stwierdzić, że nie ma się czym chwalić, ale ja uważam, że praca dietetyka nie polega na układaniu diet idealnych, które można byłoby oprawiać w ramki i wieszać w muzeum mówiąc: „patrzcie, to jest dopiero dieta, ha – widzieliście? Gość sam to ułożył!” Dieta w praktyce to pewien kompromis pomiędzy tym co idealne, a tym co możliwe do wprowadzenia w danym wypadku. Oczywiście nie jest to też koncert życzeń, trzeba pamiętać, że menu powinno być pełnowartościowe, ale elastyczne podejście do diety jest bardzo przydatne.
Jestem uczulony na wszystkie warzywa
Jakiś czas temu trafił do mnie mężczyzna, który podczas rozmowy poprosił o dietę zupełnie pozbawioną warzyw, gdyż - jak stwierdził – jest na nie uczulony. Chciałbym żeby było dla wszystkich czytelników jasne – nie twierdzę, że nie da się ułożyć wartościowej diety pozbawionej warzyw, owszem jest to w praktyce możliwe, ale wytłumaczenie wspomnianego pana nie było przekonujące. W istocie bowiem coś takiego jak uczulenie na wszystkie warzywa jest na tyle rzadką przypadłością, że po prostu się nie zdarza. Z racji tego, iż klient zapewniał, że ma wspomnianą alergię na warzywa, wykorzystałem fakt, iż niektóre w części jadalnych roślin zaliczanych w ujęciu kulinarnym do warzyw – to tak naprawdę owoce (np. pomidory, ogórki, papryka, etc). Klient przekonywał, że owoce jeść może, stanęło więc na tym, że włączymy do diety np. awokado…
Chcę schudnąć za wszelką cenę
Dawno, dawno temu będąc na zakupach w jednym z poznańskich marketów zostałem zaczepiony przez pewną Panią, która łapiąc mnie za rękaw przejętym głosem oznajmiła:
„słyszałam, że jest pan dietetykiem, pomógł pan bratu mojej koleżanki, ja mam do pana bardzo pilną sprawę, za dwa tygodnie moja córka wychodzi za mąż, a ja – niech pan spojrzy – nie wyobrażam sobie bym poszła w tym stanie. Bardzo bym Pana prosiła, potrzebuję stracić tak z 10kg, najlepiej tak z 15, zwłaszcza tu i tu...” I w tym momencie ów szykowna pani bezceremonialnie chwyciła przez warstwy firmowej odzieży fałdy gromadzonej latami tkanki tłuszczowej naciągając je celując nimi w moją stronę w taki sposób, że po czułem, iż naruszają one moją przestrzeń osobistą. „Musi Pan coś poradzić – odparła gdy robiąc krok do tyłu ciągle milczałem – wiem, że pan potrafi cuda zdziałać...„
Można byłoby pomyśleć, że sytuacja idealna – klienci sami zatrzymują mnie w sklepie i chcą umówić się na wizytę. Problem polegał na tym, że ów kobieta nie potrzebowała dietetyka, a cudotwórcy, magika, szarlatana, a ja się nim nie czułem. Zacząłem więc wycofywać, najpierw zasłaniając terminami, potem natomiast otrząsnąłem się i poszedłem po rozum do głowy po prostu tłumacząc, że stracenie 10 czy już zwłaszcza 15 kg w dwa tygodnie jest niemożliwe. To oczywiście nie pomogło, usłyszałem, że „koleżanka teściowej brata kuzynki „ schudła 7 kg w tydzień, więc zgodnie z prawami matematyki w dwa, można schudnąć i 14. W końcu więc przyparty do muru wytłumaczyłem, że tak gwałtowny ubytek masy ciała, nawet jeśli się uda – to jest zabójczy dla organizmu. Niestety i to nie podziałało, ów dama była zdeterminowana i gotowa na wszystko, aż w pewnym momencie usłyszałem:
„niech się pan tak o moje zdrowie nie troszczy złociutki, jest pan kochany, ale ja potrafię o siebie zadbać. Mnie interesuje wynik na wadze i pan mi pomoże go uzyskać bez względu na koszty jakie musiałabym ponieść.”
Po tych słowach moja pointa mogła być tylko jedna: „skoro liczy się dla pani tylko wynik na wadze, proponuję dietę chirurgiczną – proszę amputować sobie nogę”, następnie wykorzystując element zaskoczenia błyskawicznie odszedłem.
Zabawne sytuacje z praktyki dietetyka – część II