Wypadanie włosów dotyka około 70 – 80% mężczyzn w okresie pomiędzy trzecią a siódmą dekadą życia. Problem ten wiąże się bardzo często z obniżeniem poczucia własnej wartości, wynikającym z przekonania utraty seksualnej atrakcyjności. Chociaż w sklepach i aptekach dostępnych jest wiele preparatów mających teoretycznie hamować utratę włosów czy odwracać jej skutki, to w praktyce zazwyczaj stosowanie tych środków albo przynosi efekty niesatysfakcjonujące, albo też nie niesie za sobą żadnych zauważalnych korzyści.
Sytuacja ta podobno ma się zmienić, za sprawą odkrycia amerykańskich naukowców, którym udało się określić wpływ na proces utraty włosów związku zaliczanego do hormonów tkankowych – prostaglandyny D2. Okazuje się, że dokładnie w tych samych obszarach głowy w których obserwuje się nasiloną utratę włosów jednocześnie zwiększeniu ulega poziom PGD2, analogicznie nie notuje się nasilonej aktywności tej prostaglandyny w normalnie owłosionych miejscach. Nie tylko badania z udziałem ludzi, ale także eksperymenty na myszach potwierdzają, że zależność pomiędzy PGD2 a łysieniem jest wyjątkowo wyraźna – celowe, lokalne zwiększenie poziomu tego związku powoduje szybką utratę sierści przez zwierzęta. Czyżby więc dzięki temu odkryciu problem wypadających włosów udało się bezpowrotnie rozwiązać?
Autorzy opisanego powyżej odkrycia uważają, że ich dokonania to milowy krok na przód w walce z łysieniem typu męskiego, tak naprawdę jednak należy głośno i wyraźnie podkreślić, że póki co od pełnego sukcesu dziali nas jedynie pewien drobny szczegół – póki co nie udało się jeszcze opracować środka, który by w sposób skuteczny i bezpieczny nadaktywność prostaglandyny D2, odpowiedzialnej za nadmierne wypadanie włosów, blokował. Niewykluczone, że – jak twierdzą optymiści – w ciągu maksymalnie dwóch lat na sklepowych półkach zaczną pojawiać się kosmetyki, które uciążliwy problem definitywnie rozwiążą. Nie uprzedzajmy jednak faktów, a po prostu – bądźmy dobrej myśli.