Podczas rodzinnych spotkań i imprez okolicznościowych zazwyczaj nie liczy się kalorii, nie ogląda na indeks glikemiczny i nie patrzy na zawartość tłuszczu czy cukru. W takich sytuacjach po prostu się je, pije i dobrze bawi. Czy to dobrze? Cóż, wiele zależy od tego jak daleko pozwalamy sobie odpłynąć, a fakty są tymczasem takie, że mało kto zdaje sobie sprawę jaką wartość energetyczną i odżywczą mieć może biesiadny posiłek uwieńczony kawą i deserem. Żeby pobudzić wyobraźnię i odrobinę wstrząsnąć co poniektórymi biesiadnikami wziąłem na warsztat swój własny talerz, przy czym nadmienię, że w imię nauki nie odmawiałem sobie niczego, ale też – bez przesady – nie jadłem na siłę. Co się okazało?
Na początku było pod górkę
Jeśli komuś wydaje się, że można tak bezceremonialnie wpaść na rodzinną imprezę, wypytać gospodarzy o receptury serwowanych potraw, uwzględniając przy tym nie tylko dobór produktów, ale także gramaturę i proporcje, to dopowiem, że w praktyce nie jest to łatwe. Co więcej – mogłoby się to okazać niedyskretne. Jeszcze bardziej problemowe mogłoby się okazać wyciąganie wagi przy poczęstunku i odmierzanie wielkości porcji. Z drugiej strony, chcąc wykonać odpowiednie "badanie" nie można polegać tylko na intuicji i mierzeniu "na oko". Ja miałem to szczęście, że poczęstunek organizowała osoba, z którą byłem na tyle spokrewniony i która znała moje zainteresowania i nie miała nic przeciwko temu, bym dokonał pewnych notatek, zwłaszcza, że zaoferowałem swoją pomoc w organizacji imprezy od strony kulinarnej.
Tutaj dopowiem, że sytuacja i tak była problematyczna, bo choć warto mieć dietetyka w rodzinie, to jego obecność w kuchni przy przygotowywaniu tradycyjnych potraw niekoniecznie jest każdemu na rękę. Toteż wielokrotnie usłyszałem tłumaczenia w stylu "wiem, że to niedietetyczne, ale od czasu do czasu chyba można...", na co ja odpowiadałem, że w tak smacznym jedzeniu "kalorie się nie liczą". Summa summarum i tak nie odkryłem dokładnej receptury wszystkich potraw, bo np. sernik był już upieczony jak przyjechałem, a jego receptura była chyba sekretem, bo gdy dopytywałem o skład słyszałem, że "dodajemy trochę sera, trochę cukru i... voilà". Tak więc uprzedzam, że o ile w przypadku niektórych potraw wartości odżywcze skrupulatnie przeliczyłem, bazując na ilości użytych surowców o tle dla innych – posiłkowałem się danymi źródłowymi dla dań i deserów tego typu – tak było w przypadku sernika i w przypadku schabowego, trudno mi było oszacować jaką dawkę panierki sobie przyswoił i ile tłuszczu wypił podczas smażenia (zapewniam jednak, że pił go sporo, bo trzeba było oleju dolewać).
Trochę kłopotów przysporzyło mi też odmierzanie wielkości porcji, więc niektóre wielkości są odrobinę "na oko", niemniej jednak tego typu szacunki starałem się ograniczać do minimum. W końcu przecież nie chodzi o przesadną pedanterię tylko o wyobrażenie – ile "kalorii", ile tłuszczu, cukrów i białka wsunąć można podczas krótkiej rodzinnej biesiady. A że wiele można zjeść – to nie ulega żadnej wątpliwości. Nie planowałem ani najeść się do przesady, ani też odmawiać sobie czegokolwiek, chciałem zjeść smacznie i do syta, ale w granicach przyzwoitości, oglądałem się więc też na to, ile jedzą inni. Finalnie wszystkie wartości wpisałem do specjalnego programu, który następnie podliczył moje szaleństwo. Oto co się okazało.
Menu wieczoru
Popołudniowe spotkanie rozpoczęło się od napojów, rutynowo wybrałem wodę (a mogłem sięgnąć po fantę). Po chwili pojawił się rosół z makaronem przygotowany co prawda bez kostki rosołowej, ale nie na szczególnie chudym mięsie. Po tak tradycyjnym wstępie pojawiło się drugie znane i powszechnie lubiane danie – kotlety schabowe z ziemniakami, a do tego mizeria i - uwaga – kompot z wiśni. Mało kto tak naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, że jeden przeciętny schabowy (około 120 – 130 g) to solidna dawka energii. Ja zjadłem dwa! Dodajmy do tego lekko ponad 400 g pieczonych, młodych ziemniaków z masłem i koperkiem. W ujęciu energetycznym mizeria (oczywiście ze śmietaną) stanowiła już mało znaczący dodatek, bardziej na bilansie zaważył kompot z wiśni, który został mocno dosłodzony, by zrównoważyć kwaśny smak owoców. Szklanka tego niezwykle orzeźwiającego napoju to całkiem spora dawka cukrów, a ja wypiłem dwie.
Chociaż nie mogę powiedzieć bym czuł się przejedzony, to danie jednak było dość sycące. Kiedy jednak na stole pokazał się sernik automatycznie poczułem jak w moim żołądku robi się miejsce na porcję smakołyku. Zjadłem dwa kawałki po niemal 150 g (500 kcal każdy), a po kilku łykach kawy (bez cukru, ale ze śmietanką), stwierdziłem, że śmiało zmieściłbym jeszcze dwa, ale uznałem, że nie będę wychodzić przed szereg, chociaż muszę dopowiedzieć, iż kilka osób skusiło się na trzecią i czwartą dokładkę ciasta. Na stole był jeszcze piernik i babka, których nie skosztowałem, podobnie jak nie raczyłem się czekoladkami. Patrząc na swoje możliwości, śmiało mógłbym to zrobić i odejść od stołu o własnych siłach. Eksperyment jednak rządził się swoimi prawami – nie miałem sprawdzać "ile da się w siebie zmieścić", ale ocenić kaloryczność dwudaniowego posiłku z deserem. Tak też uczyniłem.
Bilans biesiady
Proponuję teraz by każdy z czytelników, przed przejściem do dalszej części artykuły zastanowił się chwilę jaka finalnie była wartość energetyczna omawianej biesiady (która trwała de facto około 2 godzin). Jeśli w głowach pojawiają się wartości typu 1000 kcal, 1500 kcal, czy 2000 kcal to powiem tyle – to są błogie życzenia. Sam rosół z makaronem to około 250 kcal. Zjadając dwa kotlety schabowe zmieściłem w siebie niemal 900kcal. Podobną dawkę energii dostarczyłem za pomocą sernika. Wszystko uwieńczyły napoje (kompot i kawa ze śmietanką), pieczone ziemniaki z dodatkiem masła oraz mizeria. Wszystko razem dało – uwaga – 2850 kcal! Gdybym zjadł jeszcze kawałek sernika dobiłbym do mojego dziennego zapotrzebowania na energię (około 3300 kcal), gdybym sięgnął jeszcze po piernik lub babkę – dzienne zapotrzebowanie bym przekroczył – jednym tylko posiłkiem!
Dokładne wartości
Jeśli kogoś interesowałaby dokładna wartość odżywcza dwugodzinnej biesiady to z pomocą mojego programu uzyskałem następujące wartości:
białko: 105 g,
tłuszcz: 140 g,
węglowodany ogółem: 305 g,
w tym 110 g sacharozy
i 15 g błonnika,
witamina A: 750 mcg,
witamina E: 18 mg,
witamina D: 5,5 mcg,
witamina C: 120 mg,
folacyna: 400 mcg,
witamina B1: 2,4 mg,
witamina B2: 2,0 mg,
witamina B6: 2,7 mg,
witamina B12: 4,3 mg,
niacyna: 26 mg,
potas: 4000 mg,
fosfor: 1500 mg,
wapń: 400 mg,
magnez: 300 mg,
żelazo: 13 mg,
cynk: 12 mg,
Jak widać, posiłek był dość zasobny w składniki odżywcze, zaspokajając zapotrzebowanie na wszystkie witaminy za wyjątkiem witaminy D i dostarczając sporej dawki wszystkich wymienionych składników mineralnych (w 130% pokryte jest zapotrzebowanie na żelazo, w 100 na cynk, w 75% na magnez i w 40% na wapń). W zestawieniu nie ma sodu, bo trudno było obliczyć dawkę użytej soli. Sądzę jednak że dostarczyłem nadprogramowej dawki tego składnika.
Podsumowanie
W mojej praktyce zawodowej często zdarzają się osoby, które twierdzą, iż na co dzień jedzą niewiele, a mimo to nie potrafią schudnąć, czy też wręcz – tyją. Warto mieć na uwadze, że nieraz do problemu z masą i składem ciała przyczynia się nie tyle codzienna dieta, co np. weekendowe wypady do teściowej, babci, cioci czy innej rodziny, podczas których przyjęta dawka energii jest tak duża,że ulega odłożeniu w rezerwach tłuszczowych. Warto mieć na uwadze to, iż przy smacznym i kalorycznym jedzeniu zjeść można naprawdę wiele, nie zdając sobie sprawy z tego jak duża jest dawka przyjętej w ten sposób energii.
Treści prezentowane na naszej stronie mają charakter edukacyjny i informacyjny. Dokładamy wszelkich starań, aby były one merytorycznie poprawne. Pamiętaj jednak, że nie zastąpią one indywidualnej konsultacji ze specjalistą, która jest dostosowana do Twojej konkretnej sytuacji.