BLACK WEEK • 60% RABATU NA PLANY Z KODEM: BLACK

Indywidualny plan

Dietetyczny

Indywidualny plan

Treningowy

Indywidualny plan

Dieta + Trening

Opieka dietetyka i trenera Już od

Plan dieta + trening 29,99 zł/mies.

Opieka dietetyka Już od

Plan dietetyczny 26,66 zł/mies.

Opieka trenera Już od

Plan treningowy 23,33 zł/mies.

Plany dieta i trening
{{$parent.show_arts ? 'Artykuły' : 'Baza wiedzy'}}
Sklep

Zabawne sytuacje z praktyki dietetyka – część II

O tym, że zawód dietetyka wiąże się z pewną dozą poczucia humoru wiedzą już zapewne wszyscy czytelnicy poprzedniej części niniejszego artykułu, który skądinąd cieszył się skrajnie dużym zainteresowaniem. W tym opracowaniu oczywiście porcja kolejnych „dowcipów”, które pojawiają się w pracy zawodowej specjalistów zajmujących się problematyką żywienia, i które warte są tego by się nimi podzielić.

To druga część artykułu. Pierwszą znajdziesz tutaj:

Proszę ułożyć mi następującą dietę

Oprócz klientów, którzy totalnie nie są zorientowani w kwestii zasad żywienia, zdarzają się też jednostki z „wysokim przygotowaniem merytorycznym”. Osoby te trafiają do dietetyka z gotową receptą na siebie i w zasadzie oczekują jedynie aprobaty. Jest to o tyle zabawne, że przypomina sytuację w której „majster” przychodzi do swojego „ucznia” i instruuje go gdzie i w jaki sposób ma kłaść deski i przybijać gwoździe. I tak oto spotkać się można z prośbami brzmiącymi w następujący sposób:

„Prosiłbym by ułożył mi Pan dietę redukcyjną bo cokolwiek bym nie robił nie mogę pozbyć się brzucha. Moje zapotrzebowanie energetyczne wynosi 3112,5 kcal, zapotrzebowanie na białko 160 g, na tłuszcz 80 g i węglowodany 430 g. W dni treningowe niech deficyt energetyczny wynosi 5%, a w nietreningowe 20%. Proszę obciąć z węglowodanów. Na śniadanie chciałbym jeść owsiankę, na drugie śniadanie pierś z kurczaka z ryżem i brokułami lub ewentualnie tuńczyka z chlebem razowym i pomidorem. Na obiad to samo. Po treningu czysty izolat (chyba że radzi Pan hydrolizat), tak z 30 – 35 g. Na kolację zjadłbym domowe burgery z ciemną bułką, a przed snem kazeinę i 20 g masła orzechowego. W weekend na śniadanie i drugie śniadanie poproszę o omlety z 4 jaja, odżywki i 50 g płatków owsianych”.

Taką wiadomość otrzymałem od jednego z klientów. Co istotne, nie był to jedyny przypadek osoby, która już „wszystko wiedziała”, potrzebowała jedynie notariusza, by spisać swój pomysł. Cóż, cały dowcip zawarty jest w zasadzie w pierwszym zdaniu. Ów klient ma świadomość tego, że jego pomysły się nie sprawdzają, a mimo to chce wdrożyć kolejną własną receptę na odwieczny problem. W zasadzie nie potrzebuje dietetyka, tylko dziennika posiłków. W takich sytuacjach oczywiście wyjaśniam, kto do kogo, w jakiej sprawie przychodzi i dlaczego by nie zaczynać współpracy od zamiany ról, ewentualnie pytam, czy klient jest zainteresowany opłacaniem abonamentu za moje kiwanie lub kręcenie głową. W praktyce to wystarcza, a po kilku tygodniach współpracy razem śmiejemy się z powyższego dowcipu…

Dlaczego w diecie są tuczące produkty?

Dzięki temu, że informacja jest dziś produktem, który trzeba sprzedać, wiele danych pojawiających się w mediach przedstawianych jest w oparciu o retorykę dwuwartościową: albo coś „odchudza” albo „tuczy”. Oczywiście taki sposób wartościowania jest pozbawiony sensu, ale wiele osób kieruje się właśnie takim postrzeganiem żywności.

Istnieje przy tym wiele systemów rankingowych, do najpopularniejszych należą:

  • IG (indeks glikemiczny) – jak coś ma wysoki indeks glikemiczny to musi tuczyć,
  • kaloryczność – pokarmy o wysokiej kaloryczności tuczą, a niskiej – odchudzają,
  • zawartość tłuszczu – dominuje ciągle pogląd, że tłuste – tuczy,
  • zawartość węglowodanów – sytuacja wygląda dokładnie tak samo jak w przypadku tłuszczu,
  • stopień przetworzenia – jak coś zostało poddane obróbce technologicznej – tuczy i truje.

I tak oto jakiś czas temu pewna Pani zbulwersowała się, że w diecie są owoce, które przecież zawierają cukry, a te – tuczą no i mają „wysoki IG”. Co ciekawe, ta sama Pani broniła dość konsekwentnie ulubionego musli, które w 35% składało się z cukrów dodanych (rafinowanych)...

Najwięcej kontrowersji wiąże się chyba jednak z uwzględnieniem w diecie chleba. Chleb – tuczy, tak mówią obiegowe źródła i wiele osób w to wierzy. Oczywiście nie ma absolutnie obowiązku jedzenia chleba, ale wykluczając go warto używać przekonujących i rzetelnych argumentów. Stwierdzenie „chleb tuczy” takim argumentem nie jest. Co ciekawe osoby, które chleba sobie nie życzą, w tym również otrzymanego z mąki nierafinowanej, chętnie sięgają np. po makaron i to taki zwykły pszenny (co prawda z pszenicy durum, ale oczyszczonej).

„Małżeńska konfidentura”

W kwestii tego, że osoby korzystające z porady dietetyka często „mijają się z prawdą” wiadomo od dawna. Jak duża jest skala tego zjawiska uświadomić sobie można dopiero, wtedy gdy przyjmuje się klientów parami. Szczególnie wdzięcznym przykładem są tutaj małżeństwa. Podczas jednego z takich spotkań miałem do czynienia z parą, która nie reagowała na zabiegi żywieniowe. Podczas weryfikacji realizacji założeń diety dopytywałem o ewentualne odstępstwa od diety.

W pewnym momencie, gdy mąż szedł w zaparte, żona nie wytrzymała i wygarnęła:

A wiesz, już tego bajdurzenia słuchać się nie da. Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz? Przypomnij sobie zeszły tydzień, sobota, mecz w telewizji oglądałeś, gdy ja u siostry byłam. Jak wróciłam spałeś jak suseł, a na stole orzeszki, na balkonie pudełko po pizzy i butelki po piwie. W samochodzie też ciągle znajduję puszki po energetykach. I Ty się diety trzymasz?

W takich sytuacjach oczywiście warto lekko rozładować atmosferę wykorzystując zarazem wątek do wytłumaczenia istoty problemu i jego skutków. Zazwyczaj lekko zawstydzony klient staje się bardziej sumienny. Tutaj jednak sytuacja była o tyle ciekawa, że jak się okazało, małżonka też nie była bez winy. Mąż natychmiast odparował:

„A ty to niby taka święta jesteś? Jak do kuchni nie raz cię przyłapałem jak w łapkach jakieś papierki ściskasz bym nie widział, że podżerasz te swoje krówki i inne wynalazki. Do Kryśki też na sałatki nie chodzisz tylko wciągacie sernik do plotek...”

Ulubione jedzenie: sałata

W ramach wywiadu żywieniowego zadaję pytania dotyczące nie tylko źle tolerowanych, nielubianych, ale także ulubionych pokarmów. Ten ostatni punk budzi wiele emocji, wspominam bowiem, iż istnieje szansa, że uda się zachować pewne ilości ulubionych produktów żywnościowych w diecie lub stworzyć ich zdrowsze i bardziej wartościowe imitacje. Klienci wymieniają przy tym rozmaite artykuły żywnościowe, niekiedy jest to czekolada, czasem piwo, bardzo często pieczywo, zdarza się kiełbasa, mięso (ogółem lub jakiś rodzaj), kebab, frytki i wiele innych. Kiedyś jednakże brałem udział w sytuacji szczególnej. Była to potrójna konsultacja, w której uczestniczyli: sześćdziesięcioletni mężczyzna, jego około dwudziestoletnia córka i jej koleżanka w tym samym wieku (w przyjechali w pakiecie z daleka).

Jako pierwszy o ulubiony produkt żywnościowy został zapytany ojciec. Odparł bez wahania: „sałata”! Dodam, że jest to ciekawa sytuacja, nie dość bowiem, że nigdy z taką słabością do sałaty się nie spotkałem, to na dodatek po parametrach antropometrycznych widać było wyraźnie, że w grę wchodzić musi umiłowanie także do innych pokarmów. To jednak nie był koniec zaskakujących przypadków. Jako druga na powyższe pytanie odpowiedziała córka. Kiedy usłyszałem „brokuły”, miałem problem, by ukryć zdziwienie. Uznałem głośno, iż słabość do warzyw musi być rodzinna. W tej sytuacji już formalnością była odpowiedź drugiej młodej damy, która oznajmiła, że nie wyobraża sobie życia bez ogórka i pomidora…

Oczywiście oznajmiłem klientom, iż absolutnie nie muszą się martwić, że ulubionych pokarmów zabranie w ułożonej dla nich przeze mnie diecie...

Treści prezentowane na naszej stronie mają charakter edukacyjny i informacyjny. Dokładamy wszelkich starań, aby były one merytorycznie poprawne. Pamiętaj jednak, że nie zastąpią one indywidualnej konsultacji ze specjalistą, która jest dostosowana do Twojej konkretnej sytuacji.